"Mój Frombork"

Rzecz o tym, że życie jest zbiorem przypadków

Jest takie miejsce w Polsce, którego nazwa u przynajmniej kilkunastu osób wywołuje gęsią skórkę. Jestem jedną z nich.

Frombork. Wystarczy dźwięk tego słowa, wzmianka w prasie czy książce, by setki, tysiące wspomnień natychmiast napłynęły do mojej głowy, wywołując uśmiech rozmarzenia. O ile uboższe byłoby moje życie bez tego miejsca, bez ludzi, których tam poznałem… A wszystko zaczęło się tak niewinnie, po kolejnej koszmarnej lekcji fizyki w trzeciej klasie liceum, w roku 1995…

Wychodziłem z klasy, byle prędzej na przerwę. "Wąskie gardło" pomiędzy długim biurkiem nauczyciela a stojącą przy drzwiach ławką zwolniło nieco klasowy pęd ku upragnionej, kilkunastominutowej wolności przed kolejną porcją wiedzy wtłaczanej do naszych głów. Mój wzrok padł na leżącą na biurku obrotową mapkę nieba. Nigdy wcześniej nie miałem czegoś takiego w rękach, wiedziałem jednak, do czego służy. Poprosiłem nauczyciela, by mi ją pożyczył. Miałem nadzieję skorzystać z niej najbliższego wrześniowego wieczoru. W tym momencie nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo wpłynie to na moje życie. O wyborze astronomii jako kierunku studiów nawet nie śniłem…

Tego wieczoru nie udało się. Pogoda nie pozwoliła mi na dokonanie żadnych obserwacji. Następnego dnia zwróciłem ją nauczycielowi. I zapewne na tym zakończyła by się moja przygoda z nocnym niebem i astronomią, ale…

- Mam coś dla ciebie — zakomunikował profesor zwracając się do mnie na samym początku kolejnej lekcji fizyki. W dłoni trzymał sporą płachtę zadrukowanego papieru. Wytrzeszczyłem oczy.
- Dla mnie? — zdziwiłem się, bo nie darzyłem nauczyciela zbytnią sympatią. I nie byłem w tym odosobniony w szkole.
- Tak, dla ciebie. Nie chcesz wziąć udziału w olimpiadzie astronomicznej?
- Jaaa? — zdziwienie moje i reszty klasy nie miało granic. Zacząłem kojarzyć fakty: mapa nieba, brak pogody, konkurs…
- Raczej nie — powiedziałem z pewnością siebie. — Przecież z fizyki jestem słaby…
- Dobra, przeczytam Ci jakieś zadanie — profesor nie przejął się moją odmową.

Gdy usłyszałem treść, osłabłem. Ja miałbym rozwiązać coś takiego? Nigdy.

- Weź to, poczytaj sobie w domu, zastanów się spokojnie. Może jednak się zdecydujesz. Kiedy już to sobie przemyślisz, daj mi znać.

Wziąłem udział w olimpiadzie. Dotarłem do półfinału w Chorzowie. Zdjęcia, które posłużyły mi do rozwiązania obowiązkowego zadania obserwacyjnego, uważam za jedne z najlepszych spośród wszystkich moich fotografii nieba.

Był maj 1996 roku. Zbliżał się koniec roku szkolnego i podobnie jak tysiące uczniów w całej Polsce z niecierpliwością czekałem na wakacje. Co prawda nie miałem żadnych planów na pożyteczne spędzenie wakacji, ale sam fakt odpoczynku od szkoły wystarczał mi w zupełności. Siedziałem w swoim pokoju przeglądając stare czasopisma. W jednym z numerów "Wiedzy i Życia" z ubiegłego, 1995 roku natrafiłem na skromną informację o akcji pod tajemniczo brzmiącą nazwą "Wakacje w planetarium", organizowaną przez muzeum Mikołaja Kopernika we Fromborku. W atlasie samochodowym odnalazłem Frombork — na drugim końcu Polski, nad Zalewem Wiślanym. Wtedy wiedziałem tylko tyle, że sporą część życia spędził tam Mikołaj Kopernik. I nic ponad to.

14 sierpnia 1996 roku, późne popołudnie. Ja, moi rodzice i młodsza siostra jedziemy samochodem piękną trasą wzdłuż Zalewu Wiślanego. W końcu mijamy tablicę z napisem "Frombork". Nareszcie! Z lewej strony domki jednorodzinne, z prawej stroma skarpa. Jeszcze kilkaset metrów i otwiera się przed nami widok na górujące nad miasteczkiem wzgórze. Potężna katedra okolona wysokimi murami, masywna wieża nakryta wysoko sterczącą kopułą, mniejsza wieża na planie kwadratu… U stóp wzgórza — bryła pomnika wielkiego astronoma. Objeżdżamy wzgórze i zatrzymujemy się na niewielkim parkingu. Wokół krzątają się ludzie, rozstawiają namioty, grodzą teren palikami…

- Pan na długo? — pyta ojca jakiś mężczyzna.
- Do jutra.
- Proponuję, żeby znalazł pan inne miejsce na parkowanie, bo jutro może pan stąd nie wyjechać. Mamy tu jutro odpust, zwali się sporo ludzi…
- Dziękuję, w takim razie przestawię auto.

Ustawiamy się za wysokimi krzewami, na trawie, kilkanaście metrów dalej. Postanawiam odszukać Andrzeja Pilskiego, kierownika planetarium, z którym jestem umówiony. Miałem co prawda zameldować się następnego dnia rano, ale uznaję, że jeden dzień w jedną czy w drugą stronę nie robi różnicy.

Po szerokim, drewnianym moście wchodzę na dziedziniec wzgórza katedralnego. Wyrasta przede mną imponująca, masywna bryła czternastowiecznej katedry. Zaczynam zwiedzać. Po prawej stronie muzeum — zamknięte o tej porze dnia. Na przeciwnym końcu dziedzińca kwadratowa wieża nakryta czterospadowym dachem, na którego szczycie triumfalnie tkwi symbol kopernikańskiego, heliocentrycznego modelu świata — Słońce obiegane przez Ziemię. W końcu trafiam na wejście do planetarium, umieszczone w przyziemiu potężnej, ośmiobocznej wieży, nad którą nadbudowana jest znacznie wyższa, czteroboczna. Planetarium jest, niestety, również zamknięte. Wchodzę po schodach na wieżę i pytam obsługę o pana Pilskiego.

Po kilku minutach pukam do drzwi w bramie, którą dostałem się na wzgórze. Otwiera mi niewysoki mężczyzna w średnim wieku. Przedstawiam się.

- Miałeś przyjechać jutro, jeśli się nie mylę — pan Pilski uśmiecha się lekko.
- Tak, ale… — i tu następuje tłumaczenie z mojej strony.
- Dobrze. Przyjdź dzisiaj o 20 do planetarium. Oni będą słuchać muzyki - wyjaśnia i żegnamy się.

Domyślam się, że "oni" to pozostali ludzie z wakacji. Nie mylę się. Krótko przed wyznaczoną godziną czekam na ławce przed planetarium. Wkrótce nadchodzi spora gromadka osób. Witam się kolejno ze wszystkimi i uważnie, aczkolwiek dyskretnie, przyglądam. Staram się ich poznać. Jacy są, co mnie tutaj czeka, jaki będzie ten tydzień…?

Mógłbym tak opisywać niemalże dzień po dniu. Przyjaźń, jaką w ciągu zaledwie kilku dni nawiązałem z Irkiem Sławińskim, trwa do dziś. Irek pochodzi z Nowej Rudy, stosunkowo niedaleko ode mnie. Kiedy minął zaplanowany tydzień pobytu we Fromborku, pojechałem do planetarium w Olsztynie, gdzie - dzięki gościnności pani dyrektor Jadwigi Białej — spędziłem trzy dni, niemal w całości przesiedziane w sporej bibliotece. Irek namawiał mnie na powrót do Fromborka. Jechać, nie jechać… To już ostatnie dni wakacyjnej laby, trzeba zacząć myśleć o szkole. Pal licho szkołę, wakacje przecież trwają! Podjąłem decyzję: jadę do Fromborka. Co prawda już po jednym zaledwie dniu spędzonym w grodzie Kopernika wiedziałem, że kiedyś tam wrócę, ale nie przypuszczałem, że nastąpi to tak szybko.

W tym czasie astronomią interesowałem się już na serio. Aparat fotograficzny z teleobiektywem oraz teleskop kupiłem akurat w chwili, gdy na niebie niespodziewanie pojawiła się wspaniała kometa Hyakutake. Takiego widowiska nie było od 20 lat. Uczyłem się niełatwej sztuki astrofotografii, powoli kompletowałem biblioteczkę wydawnictw astronomicznych. Irek przeprowadził się z Nowej Rudy do Elbląga — na wakacjach we Fromborku poznał dziewczynę, która cztery lata później miała zostać jego żoną. Byłem świadkiem na ich ślubie…

Z perspektywy czasu uważam, że przełomowy — nie tylko dla mnie — był kolejny, 1997 rok. Podczas ferii zimowych na zaproszenie Irka przyjechałem na kilka dni do Elbląga. Rzecz jasna nie obyło się bez kilkudniowego wypadu do zasypanego śniegiem Fromborka.

Gdy nadeszły wakacje, nie miałem wątpliwości, dokąd pojadę w sierpniu. W tym roku poznałem większość ludzi, którzy tworzą "naszą ekipę". Ale wakacje to nie wszystko. Dziwnym trafem niektórzy z nas spotkali się w październiku na zjeździe "Pulsara" — Towarzystwa Przyjaciół Planetarium i Obserwatorium Astronomicznego we Fromborku. Co prawda wielu z nas nie jest jego członkami, ale pretekst do przyjazdu był dobry. Odtąd co kilka miesięcy mieliśmy się spotykać w kilkunastoosobowym gronie. Pierwszy Sylwester i Nowy Rok — ale nie ostatni. Łącznie spędziłem we Fromborku kilka miesięcy życia, byłem tam - zazwyczaj pokonując niemal 600 kilometrów pociągiem, często w nocy — niemal 20 razy. Nie ja jeden. Skąd bierze się fenomen tego miejsca? Próbowaliśmy sobie odpowiedzieć na to pytanie niezliczoną ilość razy.

Czy jest to możliwość spotkania się, ujrzenia znajomych twarzy, usłyszenia znajomych głosów? Nocne ogniska i eskapady po otaczających Frombork morenowych wzniesieniach? Minuty spędzone w chłodne, wilgotne poranki na molo w oczekiwaniu na wschód Słońca, wśród skrzeczących mew i terkotu silników łodzi wypływających na połów? Duch Kopernika obecny w każdym zakątku miasteczka, najbardziej jednak wyczuwalny na wzgórzu katedralnym, gdzie pracownicy muzeum poznają Cię, gdy przychodzisz rano, by posiedzieć w wieży Radziejowskiego i spieszącym się nie wiadomo dokąd turystom objaśnić cudowną prostotę wahadła Foucaulta — naocznego dowodu, że Ziemia "jednak się kręci" wokół własnej osi, że Kopernik miał rację? Satysfakcja, którą czujesz stojąc przy niewielkim teleskopie przed planetarium, gdy wszyscy omijają Cię szerokim łukiem, aż znajduje się jeden odważny i podchodzi do Ciebie, a za nim powoli inni? Umożliwiasz zwykłemu, szaremu człowiekowi, zazwyczaj zabieganemu wśród swoich codziennych spraw ujrzenie plam na powierzchni Słońca; widzisz pełen niedowierzania wyraz jego twarzy, gdy dowiaduje się, że maleńka na pozór plamka — zdawałoby się, że to zaledwie zwyczajny pyłek na okularze — jest w rzeczywistości większa od Ziemi. A może radość sprawia Tobie możliwość pokazania obcym ludziom piękna rozgwieżdżonego nieba, gdy przychodzą nocą do obserwatorium na Żurawiej Górze, gdzie nocujemy i spędzamy czas przy niekończących się dyskusjach? Czy może robi się Tobie cieplej na sercu widząc uśmiech na twarzy pani Popkowej, gdy wchodzisz do jej sklepu i kupujesz coś do jedzenia i piwo na wieczorne ognisko? Krótkie "Cześć" albo "Dzień dobry" i uścisk dłoni, które wypowiadasz spotykając znajomego na stałe mieszkającego we Fromborku? Dobrze znane, ale za każdym razem inne miejsca, które widziane po raz n-ty powinny się już dawno znudzić, ale dziwnym trafem się nie nudzą? Pani w restauracji PTTK, gdy pojedynczo albo całą gromadą wpadamy na obiad, na nieśmiertelną, od lat niezmienną pomidorówkę lub żurek, ziemniaki i surówkę z kapusty? Wie dobrze, co zamówimy, a mimo tego czeka. A może to prowadzona przez Bartka "Muzyka pod gwiazdami", gdy robi się ciemno, w planetarium zapalają się sztuczne gwiazdy, niebo zaczyna wirować w najbardziej nieprawdopodobnych kierunkach, planety tańczą zupełnie inaczej niż chciałyby tego odwieczne prawa Keplera, a Ty leżysz na fotelu i słyszysz dochodzące zewsząd dźwięki? Niesamowite uczucia i wzruszenie doznawane podczas oglądania całkowitego zaćmienia Słońca na Węgrzech, na które wybrałeś się — a jakże — ze znajomymi z "Wakacji w planetarium"? Nieukrywana radość ze spotkania przyjaciół czy to na stacji w Tczewie, czy Elblągu, czy w samym Fromborku? Smutek, gdy kończą się wakacje i po kolei odprowadzasz przyjaciół na stację? Lokomotywa ciągnąca Strzałę Północy leniwie toczy się po torach, zimą niekiedy nieco teatralnie otoczona kłębami pary. Wsiadasz do pociągu, ostry gwizdek, ruszasz… Sylwetki przyjaciół i znajomych powoli stają się coraz mniejsze i mniej wyraźne. Machasz tak długo, jak tylko jesteś w stanie ich dojrzeć. Zakręt jednak zbliża się nieubłaganie i maleńka plamka białej chustki trzymanej przez czyjąś dłoń przestaje być widoczna. Zrezygnowany zamykasz okno i siadasz. "To niesprawiedliwe, że oni jeszcze zostali, a ja już jadę!" — myślisz. O ile lżej jest opuścić to miasto, gdy ktoś wyjeżdża z Tobą, a jak ciężko samemu… Ale wiesz, że wkrótce tu wrócisz: na następne wakacje; w maju, gdy wiosna w pełni; w październiku, gdy wiatr kołysze gołymi drzewami, pod którymi rozpościera się szeleszczący, gruby dywan z liści i miasto wydaje się być wymarłe; w grudniu, gdy sypnie śniegiem i z trudem będziesz z plecakiem na grzbiecie przedzierać się przez zaspy do schroniska; a może w jeszcze innej chwili…?

Ale wiesz, że tutaj wrócisz. Na pewno raz jeszcze przyjedziesz do Fromborka. I jeszcze raz, i następny… Bo On wciągnął Cię — i oszołomił. I wiesz, że gdy przyjedziesz, ktoś Cię przywita na stacji, uściśnie rękę, powie: "Witaj we Fromborku". Może wiele godzin spędził w pociągu jadąc z Katowic, Namysłowa, Warszawy, Wrocławia, Torunia, Krakowa, Zielonej Góry, Grudziądza czy innego miejsca w Polsce… Nie Ty jeden jesteś uzależniony. Ale nie jest to ten typ uzależnienia, z którego chciałbyś się wyleczyć. Gdziekolwiek rzucą Cię losy w Twoim przyszłym życiu, słowo "Frombork" przywoła wspomnienia. Może po latach nagle i zupełnie irracjonalnie poczujesz, że brakuje Tobie czegoś nieokreślonego, za czymś tęsknisz… I znowu wsiądziesz w nocny pociąg, by u końca podróży zobaczyć kilka znajomych twarzy, które dokładnie w tej samej chwili przywołał tutaj ten sam irracjonalny zew. I to jest chyba tajemnica tego miejsca.

Tekst pisany deszczową nocą z 7 na 8 kwietnia 2001 r. Wspomagali mnie: Tangerine Dream (płyty Ricochet i Stratosfear), Biosphere (Patashink) oraz wspomnienia o moich przyjaciołach z Fromborka…

[ Wzgórze Katedralne we Fromborku | Frombork ]

[ Strona główna | Informacje techniczne | Nowości | Mapa strony | PGP ]

Inne strony o Fromborku:

Strona Muzeum Mikołaja Kopernika we Fromborku | Strona Fromborka | Oficjalna strona Fromborka

Ostatnia aktualizacja: 6 lutego 2007


© 1999–2018 by Tomasz Lewicki

Dobra strona!

Creative Commons Spam Poison Valid XHTML Valid CSS2 Kubuntu PageRank
statystyka