"Mój Frombork"
Nieco inne spojrzenie
albo rzecz o tym,
że Przyjaciele są ważną częścią życia
Nie wiem, X, czy czytałaś jakąkolwiek powieść Stephena Kinga. Ja odkryłem jego twórczość zupełnie przypadkowo — 10 lat temu, kiedy moi rodzice kupili antenę satelitarną, siedziałem często wieczorami i oglądałem filmy. Któregoś razu zobaczyłem reklamówkę pewnego filmu, który postanowiłem obejrzeć.
"To" — taki był tytuł tego horroru. Głównych ról jest kilka — siedmioro dzieci, tyle samo dorosłych i klown. Akcja toczy się równolegle w 1958 i 1985 roku w miasteczku Derry na północnym wschodzie USA. Dzieci walczą ze Złem pojawiającym się pod postacią klowna, które w swoim gronie określają mianem Tego; mówią po prostu "To". Sądzą, że udało im się go zabić, ale nie będąc tego pewne składają sobie obietnicę, że wrócą do Derry, jeśli To znowu się ujawni.
I tak się dzieje. To wraca. Sześcioro dorosłych, które przez 27 lat życia zupełnie zapomnieli o koszmarze wakacji 1958 roku, zostaje wezwanych do Derry przez siódmego z ich grona — jedynego, który pozostał na miejscu. Z tej szóstki jeden natychmiast po otrzymaniu wiadomości popełnia samobójstwo, nie czując się na siłach stawać do walki z Tym. Pozostali przyjeżdżają…
W napisach końcowych znalazłem informację, że film powstał na podstawie powieści. Autor był mi nieznany, ale już kilka dni później wypatrzyłem na targowisku trzy części książki pod tytułem "To". Poprosiłem rodziców, by kupili mi ją na urodziny — i tak się stało. Grubo ponad 1100 stron pochłonąłem w niecałe trzy dni. Później kupiłem kolejne utwory Kinga: "Lśnienie", "Misery", "Miasteczko Salem", "Czwarta po północy", "Mroczna połowa"… Z tych, które czytałem, za najbardziej przerażające uważam "Lśnienie" oraz "To". Według tej pierwszej Stanley Kubrick nakręcił film z Jackiem Nicholsonem — jeden z najlepszych filmów grozy, jakie widziałem.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Wydostałem ostatnio na światło dzienne wszystkie te książki (szukałem "Solaris" Lema i przy okazji trafiłem na Kinga) i odkryłem je na nowo. Wczoraj skończyłem czytać "To", a dziś zabiorę się za którąś z następnych.
"To", które czytałem po raz pierwszy od dziewięciu albo ośmiu lat, odebrałem teraz trochę inaczej, głębiej. Znalazłem w niej nie tylko sprawnie napisany horror, ale i — a może przede wszystkim — wspaniałą opowieść o przyjaźni i dorastaniu. Derry opisane przez Kinga oglądam bowiem jednocześnie z dwóch perspektyw: dorosłych, doświadczonych ludzi, a w retrospektywie oczami jedenastoletnich dzieci. Przewracając kartki coraz częściej myślałem o sobie teraz i wcześniej; problemach, jakie przeżywałem mając lat piętnaście i o tym, jak patrzę na nie dziś. Ale przede wszystkim myślałem o nas — ludziach z fromborskich wakacji. I wiele fragmentów z książki tak bardzo mi pasowało do nas, na przykład ten:
I widzi ich — naprawdę ich widzi już po raz ostatni, bo gdzieś w głębi serca czuje, że już nigdy nie spotkają się w pełnym składzie — w siódemkę, tak jak teraz. Nikt się nie odzywa. Beverly wyciąga ręce, a po chwili Richie i Ben wysuwają swoje. Mike i Eddie robią to samo, Stan nacina po kolei ich dłonie, podczas gdy tarcza Słońca z wolna zaczyna skrywać się za horyzontem i poświata z krwistoczerwonej zmienia się w różowawą. Lelek odzywa się ponownie. Bill dostrzega na wodzie pierwsze pasemka mgły i odnosi wrażenie, jakby stał się częścią wszystkiego — to krótkotrwała ekstaza, o której nigdy nikomu nie powie, tak jak później Beverly nie zwierzy się, że przez ułamek sekundy widziała w szybie odbicie dwóch martwych mężczyzn, z którymi w dzieciństwie się przyjaźniła.
Powiew wiatru dosięga drzew i krzewów i wydobywa się z nich westchnienie. Bill myśli, że to cudowne miejsce i nigdy go nie zapomni. To wspaniałe miejsce i oni są wspaniali. Wszyscy razem i każdy z osobna.
…To było to — to było wszystko. Ale stoją tak jeszcze przez chwilę, czując moc tkwiącą w ich kręgu — zamkniętym ciele, jakie utworzyli. Światło maluje ich twarze bladymi, blednącymi barwami. Czerwona tarcza skryła się za horyzontem, jej blask dogorywa. Stoją razem w kręgu, podczas gdy do Barrens zakrada się ciemność, wypełniając ścieżki, którymi kroczyli owego lata, polany, na których się bawili, sekretne miejsca wzdłuż brzegów rzeki, gdzie przesiadywali tocząc długie dyskusje na różne dziecięce tematy, paląc papierosy Beverly albo po prostu milcząc i wpatrując się w odbicie w rzece przesuwających się po niebie chmur. Oko dnia zamyka się.
W końcu Ben opuszcza ręce. Zaczyna coś mówić, kręci głową i odchodzi. Richie idzie za nim, potem wspólnie odchodzą Beverly i Mike. Nikt się nie odzywa — wchodzą na nasyp prowadzący na Kansas Street i po prostu rozchodzą się — każde w swoją stronę. I gdy Bill wspomina to w 27 lat później, uświadamia sobie, że faktycznie już nigdy więcej nie spotkali się wszyscy razem. Spotykali się dość często we czwórkę, czasami w piątkę i, raz czy dwa, w szóstkę. Ale nigdy całą siódemką.
I uwierz mi albo nie — ale ta scena przyśniła mi się wczorajszej nocy. Może właśnie dlatego postanowiłem znowu do Ciebie napisać. Wyglądało to prawie tak jak w opisie, z tym, że wszyscy staliśmy na tarasie na Żurawiej i patrzyliśmy na Słońce zachodzące za Roninem. To nic, że Ronin jest na południu — w moim śnie to był zachodni horyzont. Nie nacinaliśmy sobie co prawda nadgarstków i nie robiliśmy braterstwa krwi, ale staliśmy w kręgu i patrzyliśmy na pole pszenicy za płotem okalającym Żurawią. Gdy się obudziłem, byłem bliski łez, ale cieszyłem się, że nie przyśniło mi się, że rozchodzimy się na wszystkie strony, bo wtedy na pewno bym się pobeczał z żałości :)
Przeglądałem też ostatnio — zanim znalazłem książki — stare listy z Fromborka i nie tylko, zarówno te papierowe, jak i elektroniczne. I właśnie wtedy zadzwonił telefon od Adama. Był razem z Tomem i Krzyśkiem. Jakbym wezwał ich telepatycznie — myślałem o nich jakiś czas wcześniej tego samego dnia, gdy zadzwonili.
Dopiero jakiś czas temu zacząłem doceniać nasze wspólne wakacje. Tylko raz albo dwa byliśmy na nich wszyscy — później już nigdy się to nie udało. Teraz za każdym razem, gdy spotykam się czy to z chłopakami, czy to z większą ekipą myślę o tym, jak dobrze byłoby znowu zobaczyć wszystkich razem — ale to już nie byłoby to samo. Szczególnie mocno czułem to w Afryce — i teraz, i za pierwszym razem. Nie było dnia, żebym nie pomyślał: "Jaka szkoda, że tylko my to wszystko oglądamy". I wiesz, co przyszło mi do głowy, gdy jakiś czas temu wracałem do afrykańskich wspomnień, czytając swoje opowiadania z wypraw? Że piszę to nie tyle dla siebie, dla rodziców czy dla zupełnie obcych ludzi, ile dla Was — wielkich nieobecnych. Dlatego tak zależało mi, żeby to napisać, chociaż nie mam żadnej gwarancji, że ktokolwiek z Was przeczyta moje wypociny.
Ale wracając do tematu wspólnych spotkań — czuję się naprawdę szczęśliwy, że to nadal trwa, chociaż w nieco uszczuplonym składzie. I bardzo zależy mi na tym, żebyśmy znowu spotkali się w maju we Fromborku — chociaż jestem pewien, że nie w komplecie.
Nie wiem, czy byłbym w stanie powiedzieć to, co napisałem, wszystkim "naszym" ludziom. (…)
I na koniec tego chyba trochę zbyt melancholijnego listu długi cytat, fragment dziennika jednego z bohaterów — tego, który przez całe życie mieszkał w Derry czekając, czy To się obudzi oraz rozmyślania jednego z pozostałych:
Jestem całym sercem z tobą, Bill, niezależnie od tego, jak potoczą się sprawy. Jestem całym sercem z nimi wszystkimi i wydaje mi się, że nawet jeśli zapomnimy o sobie nawzajem, wspomnienia pozostaną na zawsze w naszych snach.
To już prawie koniec mojego dziennika i przypuszczam, że zawsze pozostanie on tylko dziennikiem (…). Co do mnie, jestem zadowolony z takiego rozwiązania. Wydaje mi się, że kiedy jutro mnie stąd wypuszczą, powinienem wreszcie zająć się sobą, i kto wie, być może zacząć nowe życie… choć nie wiem jeszcze, jak powinno ono wyglądać. A co się tyczy moich przyjaciół… Kochałem was wszystkich. Wiecie o tym.
Tak bardzo was kochałem.
(…) Opuścić, opuścić Derry — myśli. Opuszczamy Derry i jeśli to była opowieść tak jak w książce, to dotarliśmy już do jej zakończenia — jeszcze tylko parę stron. Można zacząć przygotowywać się do odłożenia jej na półkę i zapomnienia o niej. Słońce zachodzi za horyzont i nie słychać nic prócz odgłosu moich kroków i szumu wody w kanałach.
(…) Wyjechać.
Więc wyjeżdżasz, ale nagle ogarnia cię chęć, aby obejrzeć się za siebie. Spojrzeć tylko raz na zachód Słońca. Zobaczyć po raz ostatni srogi horyzont Nowej Anglii — iglic, stacji pomp, Paula z zarzuconą na ramię siekierą. Ale być może to nie jest najlepszy pomysł — wszystkie opowieści zdają się to potwierdzać. Przypomnij sobie, co stało się z żoną Lota. Lepiej nie oglądać się za siebie. Najlepiej uwierzyć, że wszyscy wokoło będą żyli potem długo i szczęśliwie — i kto wie, może rzeczywiście tak będzie? Kto twierdzi, że nie może być szczęśliwych zakończeń? Nie wszystkie łodzie, które wypływają o zmierzchu, nigdy więcej nie powracają do portu. Jeżeli życie uczy nas czegokolwiek, to tylko tego, że szczęśliwe zakończenia się zdarzają, a ludzie, którzy nie wierzą w Boga, mają okazję zrewidować swój racjonalny sposób widzenia świata. A więc wyjeżdżasz szybko. Jeszcze przed zachodem Słońca — mówi do siebie w tym śnie. I zrobisz to. Tak właśnie będzie.
A co się tyczy ostatniej myśli, być może zastanawiasz się jeszcze nad duchami dzieci… duchami dzieci, stojących w wodzie o zachodzie Słońca, stojących w kręgu, trzymających się za ręce… Ich twarze są młode, pewne, ale nieustępliwe… w każdym razie na tyle nieustępliwe, aby mogli dać początek ludziom, którymi się staną, na tyle nieustępliwe, aby mogli pojąć, że ludzie, którymi się staną, muszą, co nieuniknione, dać początek ludziom, którymi byli, zanim zaczną próbować zrozumieć, czym jest zwyczajna śmiertelność. Krąg się zamyka, koło się obraca i to właściwie wszystko. Nie musisz oglądać się za siebie, aby zobaczyć te dzieci; będziesz widział je zawsze częścią swojego umysłu, będziesz żył z nimi na zawsze i zawsze będziesz je kochał. Nie są, być może, najlepszą częścią twojego ja, ale kiedyś były one składnicą wszystkiego, czym mogłeś się stać.
"Dzieci, kocham was, tak bardzo was kocham".
A zatem wyjedź, wyjedź prędko, zanim zgasną ostatnie promienie zachodzącego Słońca, wyjedź z Derry, odrzuć wspomnienia… ale nie porzucaj pragnień, one pozostaną; jaskrawa kamea wszystkiego, czym byliśmy i w co wierzyliśmy będąc dziećmi, cały ten blask, jaki rozjaśniał nasze oczy, nawet kiedy się pogubiliśmy, a noc rozbrzmiewała poszumem wichury.
Wyjedź i staraj się zachować pogodę ducha. Włącz radio na stację nadającą rock and rolla i z całą odwagą, jaką jeszcze masz, i całą wiarą, jaką potrafisz z siebie wykrzesać, podążaj w nowe życie. Bądź sobą, bądź dzielny, nie poddawaj się.
Reszta jest ciemnością.
Powiedz mi, X — czy to, że o tym myślę i tak to właśnie czuję oznacza, że za szybko się starzeję? Czy powinienem poświęcać moim wspomnieniom tyle czasu i uwagi, brać je tak poważnie?
Ale ta książka jest fragmentami (a może w całości?) tak bardzo "fromborska", że aż coś ściska mnie za gardło…
Do zobaczenia wkrótce
[ Wzgórze Katedralne we Fromborku
| Frombork ]
[ Strona główna | Informacje techniczne | Nowości | Mapa strony | PGP
]
Inne strony o Fromborku:
Strona
Muzeum Mikołaja Kopernika we Fromborku | Strona
Fromborka | Oficjalna
strona Fromborka
Ostatnia aktualizacja: 6 lutego 2007
© 1999–2018 by Tomasz Lewicki